Napięty okres związany z nieobecnością copywriterki (aka Agaty) i programisty (aka Tomka) nałożył na mnie trochę dodatkowych obowiązków, więc nie mam też dość czasu, aby zajmować się rysowaniem. Wciąż mam jednak styczność z pracami grafików komputerowych i ostatnio zadałam sobie pytanie, dlaczego niektóre zdumiewające przykłady na to, co można wyczarować wektorami, nazywa się grafiką, a nie malarstwem.

Grafika jest jedną z podstawowych gałęzi sztuk pięknych, a od malarstwa odróżnia ją możliwość powielania. Pod tym względem rzeczywiście grafika wektorowa słusznie nosi takie miano, skoro każdy element da się skopiować (albo stworzyć go za pomocą prostych zdefiniowanych kształtów, czasem nawet bez wyraźnych modyfikacji).
Do takich refleksji skłoniła mnie także jedna z moich ostatnich lektur – prześliczny album, wręcz edytorska perełka, z reprodukcjami drzeworytów z cyklu „Sto słynnych widoków Edo” Ando Hiroshige. Moim ulubionym drzeworytem z tej serii jest widok wzgórza Atago i ulicy Yabu.

hiroshige-grafika-freelancer

Poziom szczegółów i plastyczność przedstawienia – cieniowanie kolorów na przykład – dają złudzenie, że patrzymy na obraz namalowany tradycyjnymi farbami. Nic bardziej mylnego: to druk i dopiero, kiedy weźmie się pod uwagę, że każdy z detali został ręcznie wycięty nie raz, ale kilka razy (po jednym klocku drukarskim dla każdego koloru) z taką precyzją, że kolory trafiły w im przeznaczone miejsca, można docenić poziom mistrzostwa japońskich drukarzy i drzeworytników.

A sama grafika? Cieniowanie bokashi na wodach rzeki, które daje wrażenie głębi; na śniegu pokrywającym dach na drugim planie, na wspaniałym zimowym niebie.
Najbardziej zachwyciły mnie przykryte śniegiem bambusy na pierwszym planie. Wyglądają tak naturalnie, że nawet nie zastanawiałam się nad techniką, w jakiej zostały wykonane. Dopiero, kiedy uważniej im się przyjrzałam, zauważyłam, że bambus nie został narysowany w całości, a potem pokryty białą farbą, ale Hiroshigne naszkicował zaledwie te części, które wystają spod śniegu. Co zatem sprawia, że nieregularne białe plamy przy ostrych kształtach liści wyglądają jak śnieżny puch, a nie po prostu puste pola? To chyba brak konturu, który odróżnia obie części rysunku – śnieżna czapeczka wygląda przez to jak naturalna część gałązki. To samo dotyczy śniegu na parasolkach, płatków śniegu w powietrzu i śladów stóp na ulicy. Granic między kolorami nie wyznacza tu kontur, a jego brak definiuje znaczenie całości.

Przypomniałam sobie, że tak samo rysowałam ostatnio cień na dzbanku: dwa żółte zróżnicowane stopniem jasności kształty naczynia nałożone na siebie, ale z usuniętym obrysem sprawiały wrażenie, jakby światło padało na brzusiec sprawiały wrażenie światła padającego na metalową powierzchnię.
Teraz jestem ciekawa, czy wykorzystanie tej samej metody sprawdzi się przy rysowaniu czegoś innego: cienia, refleksu światła i śniegu, to jasne. Czy do czegoś jeszcze?