Jak wspominałam we wcześniejszych wpisach, miałam już styczność z „wordpressem saute” podczas warsztatów kompetencyjnych organizowanych przez mój Instytut. Wspominałam również, że oprócz ogólnego pojęcia o istnieniu wordpressa i podstawowych komend CMSowych, nie wiem praktycznie nic.

 

Jednak również to „nic” również wymagało odświeżenia. Jeśli mam w przyszłości dłubać w kodzie wordpressa, warto byłoby sobie przypomnieć, jak on w ogóle wyglądał.

 

Ale najpierw definicja, bo od czegoś trzeba zacząć. Wiki stwierdziła, że wordpress jest systemem zarządzania treścią (czyli CMSem – to już wiedziałam) i napisany jest w języku PHP, a wykorzystuje bazę danych MySQL. Z trzech programistycznych terminów jeden znam, o pozostałych dwóch cośtam słyszałam – jest nieźle. Mogłam zaczynać całkowicie od zera, choć przyjmując dziesięciostopniową skalę moje przygotowanie do zadania plasuje się na pozycji 0,0001. Patrzmy na pozytywy, to zawsze coś!

 

 

Odkopałam więc stary login i hasło, zalogowałam się do panelu. I co zastałam? Poprowadzony fragment strony. Ależ byłam zdziwiona. Okazało się, że swoją bezcenną (khem khem) wiedzę przekazywałam kiedyś koleżance z Australii… Przypomniałam sobie te nocne skajpowanie przy niemożliwej wręcz różnicy czasowej. Chciała poprowadzić blog o RPGach, i z tego co wiem, nawet przeżył jakiś czas w dobrym zdrowiu. A na moim zapuszczonym wordpressie figurowały jeszcze jej stare notki do nauki obróbki czystego tekstu, wyróżniania śródtytułów i tworzenia podstron. Wniosek? Kiedyś umiałam. Kwestia odświeżenia wiedzy, tak na początek.

 

Tym niemniej postanowiłam zająć się zakurzonym blogiem od samego początku – powyrzucałam wszystkie notki, zmieniłam szablon i…

 

No właśnie. To nie było takie lekkie, łatwe i przyjemne, jakie mogło się wydawać.

 

No bo co mogłoby być skomplikowanego w wyborze szablonu na bloga? Przecież tam jest duży wybór, bardzo urozmaicony, dostosowany do niemal każdych potrzeb i darmowych. Ale „niemal” to w tym momencie słowo-klucz.

 

Dla mnie najważniejsze w szablonie jest funkcjonalność i „edytowalność” – ile mogę sobie samodzielnie podłubać, żeby spełniał moje wszystkie zachcianki i dalej wyglądał ładnie. To dokładnie ta sama motywacja, którą miałam ponad dziesięć lat temu, a która popchnęła mnie do samodzielnej nauki HTMLa. Tu jednak sprawa jest zdecydowanie poważniejsza i na pewno nie tak intuicyjna.

 

Mój blog na wordpressie jest dalej „ćwiczebny”. Czym konkretnie można się bawić – o tym opowiem w kolejnym wpisie!

 

fot. picjumbo